Wyobraźmy sobie, że ustaliliśmy, że celem naszej szkoły są np. szczęśliwe dzieci, zaangażowane w naukę i zainteresowane światem. Cel taki wypracowany wspólnie przez nauczycieli, uczniów i rodziców, może być rozbudowywany, zmieniany w czasie. Stanowi elastyczną podstawę opartą na wartościach np. szacunku, uważności, zaufaniu itp. Wracając do wcześniejszego przykładu trudnej sytuacji, problem nauczyciela, staje się wyzwaniem dla całego zespołu. Wyzwaniem, które można rozwiązać na różne sposoby, ale punktem wyjścia jest cel organizacji: Dzieci na Twoich/Moich lekcjach nie są szczęśliwe, nie angażują się, nie są zainteresowane przedmiotem, jeśli nadal będziesz tak postępował funkcjonowanie naszej szkoły traci sens, musimy to szybko zmienić.
Zamiast przepychanek, kto ma rację, dzieci mogą odwołać się do wartości: na lekcjach nie czujemy się szanowani, chcemy o tym porozmawiać. Wyjście od celu i wartości, staje się tematem dla wszystkich razem i dla każdego z osobna, a istotną jest rozwiązanie sytuacji z korzyścią dla organizacji. Cała sprawa nie musi nabrzmiewać, eskalować do otwartego konfliktu, bo może zostać rozwiązana na wczesnym etapie. Tylko w organizacji samozarządzającej może to poprawnie zadziałać. W tradycyjnej szkole co najwyżej jedna pani westchnie, że za drzwiami obok ktoś krzyczy i sobie nie radzi.
Zgłoszenie trudnej sytuacji jest oczywiście tylko początkiem, rozwiązanie nastąpi dopiero wtedy, gdy nauczyciel zmieni sposób prowadzenia lekcji. Co musi się wydarzyć, a czego brakuje w tradycyjnej szkole, aby nastąpiła zmiana? Po pierwsze potrzebna jest prawdziwa informacja co dzieje się w klasie, a tego nie da uzyskać się w czasie hospitacji, czy przez podpytywanie dzieci. Po drugie potrzebny jest efektywny coaching. Te dwa elementy nie mają zbyt wielkiej racji bytu w tradycyjnej szkole. Wyobraźmy sobie jednak, że drzwi do klasy są przezroczyste, że każdy, w każdej chwili może zobaczyć co dzieje sie w środku. Zarówno rodzic, inni uczniowie, pozostali nauczyciele, czy tzw. dyrektor. Już to powoduje, że trudno wyobrazić sobie sytuację jak wyżej, choć każdy może mieć gorszy czas. Transparentność powoduje, że nie pracuję na pokaz, ale najlepiej jak potrafię, czyli normalnie i każdy może to zobaczyć. Jeśli robię coś nie tak, to potrzebuję porady, treningu. Potrzebny jest zatem coach, który znając prawdziwy, codzienny obraz sytuacji ma możliwość odwołać się do konkretnych sytuacji, konkretnych zachowań i zaproponować bardzo konkretne rozwiązania. Możemy uruchomić proces treningu jaki znamy ze sportu, czy biznesu. Zamiast nieefektywnego, długotrwałego konfliktu opartego o obronę urażonego ego, możemy mieć szybki proces oparty o samozarządzanie. Potrzebujemy jasnych, ogólnie akceptowanych zasad i gotowości do przyjmowania informacji zwrotnej. Coachem w tym przypadku, może być każdy, komu na sercu leży dobro organizacji. W kulturze wzajemnego zaufania i otwartej komunikacji możemy przyjąć, że informacja zwrotna jest po to by było lepiej, a nie po to by oceniać. Niestety nie mamy tego w naturze, czy w narodowej kulturze. Być może to wzorzec wyniesiony ze szkoły, ale znamienne, że przez lata prowadząc treningi biznesowe, na pytanie Co zrobiłeś dobrze, z czego jesteś zadowolony , w większości przypadków słyszałem odpowiedzi zaczynające się od: nie wyszło mi…. nie zrobiłem tego…
W modelu samozarządzania warto więc wypracować formułę udzielania pozytywnych porad, czy nawet wypracować procedurę (brzydkie słowo) koleżeńskiego mentoringu, czy arbitrażu.
Jaka jest w tym procesie rola dyrektora, i dlaczego wcześniej użyłem formy tzw. dyrektor? Najpierw mała dygresja. Zauważyłem, że w im większych procowałem organizacjach, im większa była odpowiedzialność, struktura i pieniądze, tym mniejsze znaczenie miały tytuły, choć hierarchia formalna i nieformalna odgrywała ważną rolę. Zaciekawiły mnie dwie sytuacje. Pierwsza, to jakieś zewnętrzne szkolenie, na które przyjechała grupka nauczycieli z dyrektorem. Jak to na takim szkoleniu, wszyscy na początku zajęć przeszli na ty, i tylko w grupie pedagogicznej pojawiła się niezręczność, bo jednak był tam Pan Dyrektor. Druga sytuacja, która mnie rozśmieszyła, to myjnia samochodowa, czterech pracowników ciągle zwracających się do przełożonego (pewnie ze trzy lata starszego) Panie Kierowniku.
Organizacja samozarządzająca nie potrzebuje autorytetu z nadania. Autorytety w oparciu o kompetencje wytwarzają się szybko i samorzutnie, zaś cel i wartości ciągle przepracowywane i akceptowane zastępują odgórne wytyczne i dyrektywne zarządzenia. Oczywiście formalnie szkoła musi mieć dyrektora jako osobę odpowiedzialną przed Nadzorem Pedagogicznym (ciekawe, że nie może to sie nazywać Wsparciem Pedagogicznym) i ma też właściciela inwestora, ale nie może to budować struktury folwarcznej, bo przekreśli cały projekt. Jeśli mamy razem budować katedrę, to razem musimy podejmować decyzje, mieć współodpowiedzialność i równe prawa. Dlatego też nie ma potrzeby i miejsca dla osobnych gabinetów, zamkniętych drzwi, tajnych rozmów i tytułologii. Zarówno dla rodziców, dzieci jak i innych nauczycieli, dyrektor jest jednym z członków zespołu, bo tak jak pozostali realizuje cel w oparciu o wartości.
Co z celem biznesowym? Jeśli szkoła będzie realizować cel nazwijmy go wartościowy, to cel biznesowy zrealizuje się jako naturalna kolej rzeczy i w zasadzie nie ma potrzeby się nim zajmować.